aria Elena odsunęła się nieco
dalej od nieznajomego. Oboje opierali się o parapet. Okiennice oczywiście były
zamknięte. Na zasuwkę. W pokoju panował półmrok, było cicho, na tyle cicho, aby
z łatwością dosłyszeć przyspieszony oddech dziewczyny, bicie jej
serca. Czuła rytmicznie drgania nie tylko w piersi – w brzuchu, w głowie i w
opuszkach palców obu dłoni również. Jednak morderca nie zwracał teraz na nią
uwagi. Bardziej zajmująca okazała się przestrzeń komnaty. Zwykłe miejsce.
Owszem, arystokratka była
przerażona, najchętniej rzuciłaby się w tym momencie ku drzwiom, a jednocześnie
doznawała przykrego rozgoryczenia, iż jako jedyna kobieta – ba! Jedyna osoba –
w zasięgu wzroku mężczyzny, nie zasługiwała na jego uwagę.
Nim zastanowiła się, czy
lepiej subtelnie ukazać wdzięki i zawachlować rzęsami, czy wypchnąć
nieznajomego przez okno, ten zerknął ku niej zamyślony. Wyglądał, jakby właśnie
zaświtało mu coś w głowie, bowiem odwrócił się do niej przodem, z nieco
odmienioną twarzą. W rezultacie jednak nie odezwał się wcale. Ponownie
rozejrzał się po pokoju i obszedł go po raz kolejny zdenerwowanym krokiem.
Wydawało jej się, że facet
mruczy coś do siebie, że kopie przewrócone meble i zrywa ostatnie ocalałe
arrasy ze ścian, że przeklina. Ale któż go wie? Po raz pierwszy od długiego czasu,
jak Maria Elena siedziała w tej przeklętej sypialni, uciekła wzrokiem w t a m t o
miejsce, nie potrafiąc się już powstrzymać. Tak, przeklętej to słowo
doskonałe, pierwszorzędne w owej sytuacji. Przeklęta komnata. Przeklęta, zapaskudzona
mordem komnata. Ciało jej ojca spoczywało nadal w tej samej pozycji, dokładnie
w miejscu, w którym go zastała. Wpatrywała się teraz tępo w jego kosztowną
kamizelę. Nie czuła smutku, acz przygnębienie. Jak mroźny upiór, apatia pogrążała
ją w tym koszmarnym letargu, mroziła jej twarz, usta – już i tak zdrętwiałe – i
palce.
A skórkowe krypcie
przeskakiwały starego Gusioha co rusz, to z tamtej, to znów z tej strony. Krok,
krok, krok. Raźny krok. Niczym bezwładnej kukle, morderca nie miał do zmarłego –
zamordowanego – żadnego poważania. Krok, krok, krok. Raźny krok.
Przekleństwo i dźwięk prutej tapiserii.
*
Niby to bez przekonania,
nieznajomy puścił jej napięte przedramiona. Maria Elena szybko zerknęła w
kierunku ciała. Czy było jeszcze ciepłe? Czy gdyby zjawiła się wcześniej, może
mogłaby ocalić ojca… w jakiś niewytłumaczalny sposób? W końcu złoczyńca darował
jej życie – na razie, – czy oszczędziłby zatem i jego dolę?
Baron spoczywał z zamkniętymi
oczyma. Możliwe, że właśnie przez to, dziewczyna miała wrażenie, iż Marek zaraz
poruszy się, niespokojnie i ospale, jak zwykle. Pociągnie chrapliwie nosem, a
następnie odkaszlnie charcząco.
Cisza. Po prostu wciąż
była cisza.
A i od dłuższego czasu nie
potrafiła wyzbyć się przekonania, że wystarczy wyciągnąć dłoń, dotknąć starca,
a on poruszy się, niczym wyłowiony z krainy snów.
Ruszyła w jego kierunku,
wymijając oprawcę, aliści ten bezzwłocznie skoczył ku niej, zagradzając drogę i
zaciskając dłoń na przegubie, gdy sięgała nieboszczyka.
- Zostaw – rzucił chłodno.
- Ale dlaczego…?
- Zostaw!
Spochmurniała, poczuła palące
gorąco na szyi od irytacji.
„To jakaś głupia gra – pomyślała zerkając pod adresem zabójcy. – Nie zabił mnie, trzyma przy życiu. Ale po co? Jeśli sądzi, że przy pierwszej lepszej okazji rozbiorę się dla niego, „okazując wdzięczność”… to grubo się myli. Oj, grubo, grubo. Maria Elena Gusioh to żadna przydrożna gamratka! I jeszcze pozwolę się o tym przekonać temu hałaburdzie.”
„To jakaś głupia gra – pomyślała zerkając pod adresem zabójcy. – Nie zabił mnie, trzyma przy życiu. Ale po co? Jeśli sądzi, że przy pierwszej lepszej okazji rozbiorę się dla niego, „okazując wdzięczność”… to grubo się myli. Oj, grubo, grubo. Maria Elena Gusioh to żadna przydrożna gamratka! I jeszcze pozwolę się o tym przekonać temu hałaburdzie.”
Problem w tym, że Maria Elena
Gusioh nie miała pojęcia, co dla niej planuje owy hałaburda. Bo i skąd mogłaby
pojęcie mieć?
*
Maria Elena zamrugała szybko,
odpędzając niezadowolona wspomnienia sprzed kilku minut. Wciąż jednak czuła się
niczym w transie. W uszach miała głuche dzwonienie, słowa nieznajomego
przechadzającego się nad ciałem barona nie docierały do niej, doskonale zaś
słyszała jego kroki i szelest każdego materiału, o który się mężczyzna otarł,
skrzyp trącanego mebla, chrzęst gniecionego łapciami szkła.
Była niczym w transie,
pozbawiona uczuć, wyczulona pod względem zmysłowym, podobnie, jak pod
działaniem narkotyku. Tak jak kiedyś… ten jeden jedyny raz, z grupą „arystokratycznej
młodzieży”, kiedyś… dawno temu. A teraz czuła się podobnie, z tą różnicą, iż
ziębła i kostniała już od gorączkowego myślenia. Miała wrażenie, że czai się w
niej burza lodowa, każda myśl niczym odłamek kry chciała dać o sobie znać.
Wszystkie pędziły szybko, morderczo chyżo. Rozpacz dęła w jej głowie na wzór
wichurze, a w umyśle Marii Eleny Gusioh poczęła kiełkować pewna idea.
Nikt nie winiłby jej w tym
momencie – była pod presją. Przynajmniej sama to sobie wmawiała. Pojawiło się
kilka niechcianych wątpliwości. Nie wiedziała, jak szybko porusza się, jak
szybko zareaguje nieznajomy. Nie miała bladego pojęcia, czy zdoła go choćby
podejść, czy zdoła się zamachnąć. A może nie zdoła. Co wtedy? Czy następstwem
okaże się ciemna smuga na jej szyi? - Łabędziej szyi, to ważne. - Pamiętała,
jak guwernantka tłumaczyła jej obiegi krwi, różnice pomiędzy tętnicami a żyłami.
A więc, rozpryśnie się, niczym
fontanna. Krwawa fontanna. Mimo odrętwienia, w jakim trwała, zadrżała. Jak
szybko wytoczyłaby się z niej ciecz życia? Jak szybko by… straciła przytomność?
„Dostatecznie szybko, że to
nie ma znaczenia. - Stwierdziła kwaśno. - Bardzo prawdopodobne, że umrę tak czy
siak. Jestem dla niego ciężarem. Zawadą. Balastem. Teraz może i nic mi nie
zrobi, w najlepszym wypadku. Kiedy jednak zrobi się gorąco – a on przecie nie
ucieknie stąd królewską karetą pod protekcją i sekretem – zostawi mnie, by
ratować skórę. Co ja sobie wyobrażam? Wszak nie weźmie mnie pod pachę, niczym
kocię, i nie wyskoczy oknem. Zostawi. I dobrze. Ale zostawi żywą czy może…?”
Gdy nieznajomy stanął do niej
tyłem i począł gładzić rękoma ściany, po czym powoli odłamywać boazeryjne
deski, w Marii Elenie wezbrała wściekłość. „Znalazł się taki kanalia; morduje,
grabi, niszczy. Przejścia szukam, tajemnego, a co!” Podniesiona na duchu
adrenaliną, ruszyła do niego szparkim krokiem, w chodzie zaopatrzywszy się w
ostro zakończony fragment rozbitego kryształu. Zacisnęła wargi, bowiem
pomniejsze szczątki i odłamki walające się po podłodze chrzęściły wesoło pod
jej pantoflami, atak najwyraźniej nie będzie znienacka.
Ale już za późno na frasunek.
Zawahała się chwilę. To, że on
jest niegodziwcem, ma i z niej czynić kogoś mu podobnego? Przecie ocalił jej
żywot. „A przynajmniej nie zakończył go, jeno okazał… litość. Litość?!” Poczuła
gotujący się w niej ferwor. „Ja mu dam litość!”
Może i on się zawahał.
Dlaczego? – Ni jej to wiedzieć.
Trudno. Ona nie zawaha się po
raz drugi.
Ścisnęła w dłoni odłamek
szkła, po czym w dwóch susach znalazła się przy nieznajomym. Celowała w kark i
pod potylicę, zamachując się potężnie.
Unik, obrót i ani się
obejrzała, jak coś podcięło jej nogi. Nim z głuchym gruchotem upadła na zadek,
mężczyzna ujął ją za ramiona i przygwoździł do ściany. Ich twarze były bardzo
blisko. Nie było to jednak spotkanie o intymnym, subtelnym charakterze. Wręcz
przeciwnie. Bezczelne ogniki rozszalały się dziko.
- Słuchaj, laleczko – pogroził
rozeźlony, stukając lekko płazem sztyletu o jej obojczyk. – Przed momentem
byłaś gotowa buty mi moczyć od biadolenia, skąd ergo teraz ten kuraż? Nie
zabiłem cię? Owszem. Jesteś cała i zdrowa? Owszem. Ale ja łatwo zmieniam
zdania. Bądź grzeczna, to może ci się upiecze.
Spojrzała na niego rozeźlona.
Kompletnie nie wiedziała, jak mu się odciąć. W dodatku lękała się możliwości,
że morderca jest nieco drażliwy – przy pierwszej ujmie rozpłata jej gardło.
Jeśli tylko na gardle się skończy.
Zerknęła na buty z polerowanej
skóry. Tylko tyle była w stanie zobaczyć zza zasłaniającego jej widoczność
torsu mężczyzny. I wtedy poczuła ponownie gorzki żal i gniew. Jej ojca
zamordowano. Nawet nie znała powodu. Czy może w ogóle go nie było? A teraz jest…
poniewierana i… gwałcona przez tego samego mordercę. Tak, poniewierana i
gwałcona. On gwałci jej przestrzeń osobistą, łapie ją ciągle za ramiona…
poniewiera ciałem. I psychiką. Kto pozwala sobie na coś takiego względem urodzonej
arystokratki? "Przecież… ja nie jestem głupią szczeniarą z wioski! Ja mam swoją
dumę!”
Już otwierała usta, żeby mu
się odszczeknąć, kiedy nagle zesztywniała, a w brzuchu poczuła motyle. Nie
dostrzegła żadnej reakcji mężczyzny,
dlatego zmartwiała zaraz, odgłos ów
biorąc za zwykły przesłuch. Jednak momentalnie, po raz drugi, wyłapała skrzyp
schodów. Tuż za drzwiami.
Ktoś zmierzał do sypialni
barona Marka Gusioha.
Tym razem nie było mowy o
pomyłce. Jej serce, niczym bęben, uderzało w jednym uroczystym rytmie. Zaraz,
jeszcze chwilka. To zapewne Ariennou. Albo któraś z pozostałych sióstr. Jeszcze
moment…
Poczuła szarpnięcie i gwałtownie
ciągnąc za koronki i falbany sukni, nieznajomy powiódł ją za wielką komodę.
Groźnym gestem nakazał milczenie, po czym zbliżył sztylet, dobrze jej już znany,
jeszcze bliżej. Posłała mu nieustraszone spojrzenie, w rzeczywistości starała
się opanować drżenie nóg. Ktokolwiek niezamierzenie by nie przybył jej na ratunek, czy morderca uzna go za zagrożenie i zabije? Ciało starego barona
wciąż spoczywało na środku komnaty, skoro więc Maria Elena dostrzegła je bez problemu, przybysz nie
będzie miał również z tym kłopotu.
Nie, nie pozostaną w ukryciu.
Drgnęła nagle przejęta tym, iż
chciała, chciała być niezauważona. „Ale dlaczego?” Nie potrafiła odpowiedzieć
sobie na to pytanie, w końcu to oczywiste, że żadna z jej sióstr nigdy nie
posądziłaby jej o zdradę lub mord. A jednak czuła sceptycyzm podobnego
spotkania. Wzdrygała się samą myślą, że zabójca potrafiłby pozbawić życia kolejnego
członka jej rodziny.
Może… mogę tego iksa w jakiś
sposób ostrzec. Ale jest tylko jedna metoda. „I czy powinnam liczyć się ze
wzburzeniem mordercy, kiedy ostrzegę przybyłą osobę?” Czuła jednak, iż jest
gotowa poświęcić dla sióstr wiele. Matki nie miała od dawna, była najstarsza i
musiała dbać o to, co pozostało. Problem lecz w tym, iż zza szafy nie widziała
kompletnie nic. Nie potrafiła więc stwierdzić, czy to któraś z sióstr stanie w
progu, czy może raczej inny przybysz.
No trudno, trzeba będzie
krzyczeć na zapas.
Wyłowiła dźwięk poruszanej
klamki. Mężczyzna przyparł do niej jeszcze bliżej, aby i on był niewidoczny zza
komody. Między ich ciałami spoczywał sztylet. Rękojeść morderca miał w prawej
dłoni, sztych opierał się zaś o lewą pierś Marii Eleny.
- Jeden ruch – szepnął jej do
ucha, a ona nie ukrywała już, że taka bliskość sprawiała przyjemność. Ciepły
oddech pieścił ucho, nos mężczyzny muskał włosy, wywołując dreszcze na skórze
głowy. – Jeden twój ruch, niepożądany odgłos. A ja się nie zawaham,
Stokroteczko – poczuła, jak ostrze dziurawi suknię i kłuje ją w pierś.
Podniosła na niego oczy, po
raz drugi czuła się wobec niego jak dziecko. Małe, zagubione, nieposłuszne i
karcone. A „wychowawca” ciągnął dalej:
- To bardzo nieuprzejme ze
strony przybyłego, że przeszkadza nam… podczas schadzki. – Parsknął jej cicho
do ucha, wywołując mrowienie – Nie uważasz, dziewko?
Najpierw zarejestrowali dźwięk
otwieranych odrzwi, następnie ktoś zachłysnął się powietrzem. I zaczął
wrzeszczeć. Bardzo, bardzo cienko.
„Karalie.” Przemknęło Marii
Elenie przez myśl.
Karalie była najmłodszą z jej
sióstr, miała tylko dziesięć lat. I fakt, że pojawiła się tu teraz był
niezwykłym fatalizmem.
Zerknęła na nieznajomego z
przestrachem. Czy uczyni coś złego dziecku? Czy ośmieli się w ogóle je
skrzywdzić? Kiedy patrzyła w głębię ogników nie potrafiła stwierdzić, czy
znajdzie się w nich miłosierdzie. To, co dostrzegła natomiast na pewno, było
zdumienie. Nim atoli którekolwiek z nich zareagowało, gdzieś z oddali napłynął
kolejny głos:
- Karalie?! Karalie! Co się
tam dzieje?
Maria Elena zamknęła oczy
przerażona. Ariennou była o rok od niej młodsza, czasem się jednak zdawało, że
o wiele dojrzalsza. Tylko jej tu brakowało.
Słyszała, jak siostra wbiega
po schodach na piętro, jak wpada do komnaty i… Nastąpiło długie milczenie
przerywane łkaniem Karalie.
- Karalie – zabrzmiał w końcu
spokojny, rzeczowy ton. – Czy… czy widziałaś cokolwiek, kogokolwiek w tej
komnacie?
Dziewczynka chlipała i
pociągała noskiem, kilka razy wymamrotała „nie wiem”, aby z powrotem powrócić
do kwilenia. Maria Elena zacisnęła usta wymierzając w mordercę karcące
spojrzenie. To była jego wina. Ogniki odparły jej wzrok z mocą, nie było w tej
mocy nic ze współczucia. Postanowił jednak najwyraźniej ujawnić się – odjął
sztych sztyletu z jej piersi i schował go do pochwy. Nie bawił się z
zachowaniem pozorów, a zrobił to tak z głupia frant, specjalnie wynurzając się
zza komody, że Ariennou syknęła zdezorientowana i musiała w coś uderzyć,
zabrzmiał bowiem głuchy huk. Kiedy Maria Elena podążyła za mężczyzną, jej
siostra masowała sobie tył głowy.
- Ty… - zabrzmiał wstrząśnięty
sopran dziewczyny, wpatrującej się w mężczyznę jak w widmo. - Ty… Nie zbliżaj
się! Karalie, chodź tu szybko! Złoczyńco, ani waż się… - i wtedy oczy ciemnowłosej Ariennou
powędrowały za ramię zabójcy. Maria Elena spuściła wzrok, jednak podeszła
bliżej. Nie zdała sobie nawet sprawy, że stała teraz ramię w ramię z
nieznajomym.
Areinnou pobladła nagle twarz,
usta rozchyliły się. A cisza, ciężka i przygniatająca zapadła w komnacie. Maria
Elena czuła, że było to coś o wiele gorszego, niż rozszalała w umyśle burza,
niż piekielna ironia, paląca jej policzki i szyję, to było gorsze, niż strach,
który czuła pierwszy raz będąc obezwładniona przez mężczyznę. Mężczyznę, który
teraz stał tuż przy niej.
Napięcie rozładował właśnie ów
mężczyzna, i to nie w byle jaki sposób. „Doprawdy, z wytworną gracją i subtelną
elegancją. Doskonale dopasowanymi do sytuacji” – jak z przekąsem oceniała
później Maria Elena, wspominając wydarzenie. Roześmiał się wymuszenie, po czym
jednym niedbałym ruchem złapał Marię Elenę w talii i przyciągnął do siebie,
tak, że uderzyła o jego biodro.
Zerknęła szybko ku siostrze i
spłonęła rumieńcem. Rumieńcem zgrozy i wstydu. Wyszarpnęła się z uścisku, co
było zadziwiająco łatwe, bo nieznajomy nawet jej nie przytrzymywał. „A to
dlatego - tłumaczyła sobie potem - iż doskonale wiedział, że ten jeden gest, niby
nic nie znaczący między nami, da Ariennou dużo - o, jak dużo! – do myślenia.”
Chodziło tylko o pozory. Tak potężną grę pozorów.
- Posłuchaj mnie, Ariennou… -
zaczęła cicho, wciąż zarumieniona Maria Elena. Siostra jednak zdawała się nie
słuchać, po jej błędnym wzroku i bladych ustach, można było poznać, iż szykuje
się do wybuchu, który nastąpił chwilę później.
- Co to ma znaczyć?! –
zerknęła niepewnie ku mordercy, po czym spoglądając na Marię Elenę, znów przybrała
złowrogi wyraz. – Co to za mężczyzna? Dlaczego ojciec leży… cały zakrwawiony? –
Po raz pierwszy dzisiaj załamał się jej głos, zaszkliły oczy. Zaszlochała
spazmatycznie.
Maria Elena poczuła
rozlewające się po jej ciele ciepło, uśmiechnęła się smutno i ruszyła przytulić
siostrę.
- Nie zbliżaj się do mnie! –
ta zatrzymała ją w pół kroku, twardym już jak stal głosem.
Najstarsza z dziewcząt
przystanęła zgromiona. Zupełnie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. To
nie tak miało być. Nagle doświadczyła zalewającą ją falę rozpaczy, spóźnionej od
momentu, gdy ujrzała martwe ciało. Wszystkie emocje połączyły się w niej
natychmiast, a ta ostatnia kropla przelała kielich. Kielich żalu i bezsilności.
- Ariennou. – szepnęła spokojnie,
czując, jak łzy napływają jej do oczu. – Jak możesz sądzić, że mam z tym
cokolwiek wspólnego…? – urwała nagle, bowiem siostra podniosła na nią wielkie
oczy. Wielkie i złe, takich oczu jeszcze nie znała.
- Jak? JAK MOGĘ? – zawołała
histerycznie. – Cała komnata jest we wstrząsającym stanie, na jej środku leży…
leży trup! A ty zabawiasz się z pierwszym lepszym obdartusem, ukryta tuż za
szafą!
Ostatnie słowa uderzyły w
Marię Elenę niczym tuzin krisów. Płonął w niej ogień; żalu, smutku oraz
nienawiści do mordercy. Teraz sama chciałaby mordować.
Rozwścieczona, zupełnie
zapomniała o swoich boleściach. Przeszła dystans dzielący ją i Adriennou, i
wymierzyła jej krótki, ostry policzek.
- Nie wiesz nic o sytuacji,
więc nie waż się mnie oceniać! Ani obrażać!
Ofiara napaści była oburzona.
Maria Elena kątem oka widziała wycofującą się pod ścianę Karalie, przez co w
duchu odetchnęła z ulgą. Dziecko nie powinno mieć styczności z czymś podobnym.
Adriennou jakby nagle o tym zapomniała, zadarła bowiem hardo głowę i syknęła
głośno:
- Fakty same sobie świadczą.
Nie uwierzę, że mu nie dałaś – zaczerwieniła się, jakby same podobne myśli
czyniły z niej gorszą osobę. – Ale spójrz na niego! Jak on wygląda, jak jest
ubrany. Toż to szlachcic nie jest na pewno! Wcześniej nigdy bym cię nie wzięła
za takiego wycierucha. Zhańbiłaś się, Mario Eleno. Nad ciałem ojc…
Adriennou nie dokończyła.
Poleciała w tył, popchnięta przez Marię Elenę. Z cichym wrzaskiem wyrżnęła
głową o jedną z wyłamanych boazeryjnych desek. O drewno, niczym pal sterczący i
wykarbowany, wyrastający ze ściany, na wzór bezlistnego, umierającego drzewa.
Młodsza Gusioh krzyknęła tylko krótko i urwanie,
następnie zamilkła, a jej głowa opadła na pierś.
Karalie pisnęła i rozpłakała się, wciśnięta w kąt.
Maria Elena wpatrywała się w przestrzeń. Szok
ostudził w niej złość, zmiany nastroju spowodowały, że nie miała już siły na
przeciwstawienie się wszystkiemu wokół. Poświęciła dziś zbyt wiele energii na
nienawiść, na strach. Tak wiele śmierci. Tak wiele krwi… Nie potrafiła otrząsnąć
się z amoku, obrazy poczęły wirować, była zdezorientowana, chwiała się. Nie zdołała
ustać na nogach, nie zarejestrowała w umyśle momentu, gdy upadła, ale chwilę
potem siedziała już na ziemi. Poczuła ból w dłoni. Usypiająca, zerknęła jeszcze
w jej kierunku. Palce były ciemnoczerwone… albo tylko jej się tak wydawało? Z
garści wypadł zabrudzony czymś czerwonym odłamek kryształu. Nie umiała
skojarzyć, co to, ale wiedziała, że jest to coś ważnego. Powieki ciążyły jej
niemiłosiernie. Uznała za bezsensowne sprzeciwiać się własnemu ciału, ale nie
zdążyła nawet zamknąć oczu, bowiem nastała wszechogarniająca, obojętna ciemność.
Tamtaratam! Mamy nowy odcinek. Kurczę, wyobrażałam sobie go zupełnie inaczej - miał objąć o wiele więcej informacji i fabuły, jednak zorientowałam się, że byłby wtedy niemiłosiernie długi, a nie chcę Was przytłaczać tak wielką kupą tekstu. ;) Mam nadzieję, że uda mi się zakończyć "wstęp" do Piekielnej Utopii w przyszłym rozdziale, ponieważ bardzo nie lubię takich rozciągłości na wiele odcinków.
Jakbyście wyłapali jakieś literówki, błędy, niespójności - walcie śmiało, bardzo mnie zawsze cieszy, że jest ktoś, kto mnie poprawia. ;)
Dziękuję Wam również za komentarze pod ostatnią notką. Zdziwiłam się nieco, że tak wiele osób polubiło Marię Elenę. Osobiście sama ją rozumiem i... szanuję (hm), ale to pewnie dlatego, że patrzę na jej charakter z perspektywy tego, co się dopiero wydarzy. ;) A tak, wydaje mi się bardzo irytującą osobą, nie wspominając już o Żegocie. xD
Jak Wam się podoba nowy szablon? Było z nim trochę problemu, dlatego jestem z siebie dumna, że już niemal wszystko jest na swoim miejscu.
A kolejny rozdział? Właściwie miałam zamiar zrobić miniaturkę miłosną na 14 lutego. Ale prawdopodobnie nie wyjdzie mi to, ponieważ w najbliższych dwóch tygodniach mam sporo sprawdzianów. Ale kto wie? A co Wy myślicie o jednopartówce na Walentynki? O kim najbardziej chcielibyście przeczytać w Dzień Zakochanych?
Pozdrawiam serdecznie!
Jakbyście wyłapali jakieś literówki, błędy, niespójności - walcie śmiało, bardzo mnie zawsze cieszy, że jest ktoś, kto mnie poprawia. ;)
Dziękuję Wam również za komentarze pod ostatnią notką. Zdziwiłam się nieco, że tak wiele osób polubiło Marię Elenę. Osobiście sama ją rozumiem i... szanuję (hm), ale to pewnie dlatego, że patrzę na jej charakter z perspektywy tego, co się dopiero wydarzy. ;) A tak, wydaje mi się bardzo irytującą osobą, nie wspominając już o Żegocie. xD
Jak Wam się podoba nowy szablon? Było z nim trochę problemu, dlatego jestem z siebie dumna, że już niemal wszystko jest na swoim miejscu.
A kolejny rozdział? Właściwie miałam zamiar zrobić miniaturkę miłosną na 14 lutego. Ale prawdopodobnie nie wyjdzie mi to, ponieważ w najbliższych dwóch tygodniach mam sporo sprawdzianów. Ale kto wie? A co Wy myślicie o jednopartówce na Walentynki? O kim najbardziej chcielibyście przeczytać w Dzień Zakochanych?
Pozdrawiam serdecznie!