Free Lines - Link Select

sobota, 2 lutego 2013

2. Teraz jesteśmy tacy sami



aria Elena odsunęła się nieco dalej od nieznajomego. Oboje opierali się o parapet. Okiennice oczywiście były zamknięte. Na zasuwkę. W pokoju panował półmrok, było cicho, na tyle cicho, aby z łatwością dosłyszeć przyspieszony oddech dziewczyny, bicie jej serca. Czuła rytmicznie drgania nie tylko w piersi – w brzuchu, w głowie i w opuszkach palców obu dłoni również. Jednak morderca nie zwracał teraz na nią uwagi. Bardziej zajmująca okazała się przestrzeń komnaty. Zwykłe miejsce.
Owszem, arystokratka była przerażona, najchętniej rzuciłaby się w tym momencie ku drzwiom, a jednocześnie doznawała przykrego rozgoryczenia, iż jako jedyna kobieta – ba! Jedyna osoba – w zasięgu wzroku mężczyzny, nie zasługiwała na jego uwagę.
Nim zastanowiła się, czy lepiej subtelnie ukazać wdzięki i zawachlować rzęsami, czy wypchnąć nieznajomego przez okno, ten zerknął ku niej zamyślony. Wyglądał, jakby właśnie zaświtało mu coś w głowie, bowiem odwrócił się do niej przodem, z nieco odmienioną twarzą. W rezultacie jednak nie odezwał się wcale. Ponownie rozejrzał się po pokoju i obszedł go po raz kolejny zdenerwowanym krokiem.
Wydawało jej się, że facet mruczy coś do siebie, że kopie przewrócone meble i zrywa ostatnie ocalałe arrasy ze ścian, że przeklina. Ale któż go wie? Po raz pierwszy od długiego czasu, jak Maria Elena siedziała w tej przeklętej sypialni, uciekła wzrokiem w  t a m t o  miejsce, nie potrafiąc się już powstrzymać. Tak, przeklętej to słowo doskonałe, pierwszorzędne w owej sytuacji. Przeklęta komnata. Przeklęta, zapaskudzona mordem komnata. Ciało jej ojca spoczywało nadal w tej samej pozycji, dokładnie w miejscu, w którym go zastała. Wpatrywała się teraz tępo w jego kosztowną kamizelę. Nie czuła smutku, acz przygnębienie. Jak mroźny upiór, apatia pogrążała ją w tym koszmarnym letargu, mroziła jej twarz, usta – już i tak zdrętwiałe – i palce.
A skórkowe krypcie przeskakiwały starego Gusioha co rusz, to z tamtej, to znów z tej strony. Krok, krok, krok. Raźny krok. Niczym bezwładnej kukle, morderca nie miał do zmarłego – zamordowanego – żadnego poważania. Krok, krok, krok. Raźny krok.    
Przekleństwo i dźwięk prutej tapiserii.

*

Niby to bez przekonania, nieznajomy puścił jej napięte przedramiona. Maria Elena szybko zerknęła w kierunku ciała. Czy było jeszcze ciepłe? Czy gdyby zjawiła się wcześniej, może mogłaby ocalić ojca… w jakiś niewytłumaczalny sposób? W końcu złoczyńca darował jej życie – na razie, – czy oszczędziłby zatem i jego dolę?
Baron spoczywał z zamkniętymi oczyma. Możliwe, że właśnie przez to, dziewczyna miała wrażenie, iż Marek zaraz poruszy się, niespokojnie i ospale, jak zwykle. Pociągnie chrapliwie nosem, a następnie odkaszlnie charcząco.
Cisza. Po prostu wciąż była cisza.
A i od dłuższego czasu nie potrafiła wyzbyć się przekonania, że wystarczy wyciągnąć dłoń, dotknąć starca, a on poruszy się, niczym wyłowiony z krainy snów.
Ruszyła w jego kierunku, wymijając oprawcę, aliści ten bezzwłocznie skoczył ku niej, zagradzając drogę i zaciskając dłoń na przegubie, gdy sięgała nieboszczyka.
- Zostaw – rzucił chłodno.
- Ale dlaczego…?
- Zostaw!
Spochmurniała, poczuła palące gorąco na szyi od irytacji.
„To jakaś głupia gra – pomyślała zerkając pod adresem zabójcy. – Nie zabił mnie, trzyma przy życiu. Ale po co? Jeśli sądzi, że przy pierwszej lepszej okazji rozbiorę się dla niego, „okazując wdzięczność”… to grubo się myli. Oj, grubo, grubo. Maria Elena Gusioh to żadna przydrożna gamratka! I jeszcze pozwolę się o tym przekonać temu hałaburdzie.”
Problem w tym, że Maria Elena Gusioh nie miała pojęcia, co dla niej planuje owy hałaburda. Bo i skąd mogłaby pojęcie mieć?

*

Maria Elena zamrugała szybko, odpędzając niezadowolona wspomnienia sprzed kilku minut. Wciąż jednak czuła się niczym w transie. W uszach miała głuche dzwonienie, słowa nieznajomego przechadzającego się nad ciałem barona nie docierały do niej, doskonale zaś słyszała jego kroki i szelest każdego materiału, o który się mężczyzna otarł, skrzyp trącanego mebla, chrzęst gniecionego łapciami szkła.
Była niczym w transie, pozbawiona uczuć, wyczulona pod względem zmysłowym, podobnie, jak pod działaniem narkotyku. Tak jak kiedyś… ten jeden jedyny raz, z grupą „arystokratycznej młodzieży”, kiedyś… dawno temu. A teraz czuła się podobnie, z tą różnicą, iż ziębła i kostniała już od gorączkowego myślenia. Miała wrażenie, że czai się w niej burza lodowa, każda myśl niczym odłamek kry chciała dać o sobie znać. Wszystkie pędziły szybko, morderczo chyżo. Rozpacz dęła w jej głowie na wzór wichurze, a w umyśle Marii Eleny Gusioh poczęła kiełkować pewna idea.
Nikt nie winiłby jej w tym momencie – była pod presją. Przynajmniej sama to sobie wmawiała. Pojawiło się kilka niechcianych wątpliwości. Nie wiedziała, jak szybko porusza się, jak szybko zareaguje nieznajomy. Nie miała bladego pojęcia, czy zdoła go choćby podejść, czy zdoła się zamachnąć. A może nie zdoła. Co wtedy? Czy następstwem okaże się ciemna smuga na jej szyi? - Łabędziej szyi, to ważne. - Pamiętała, jak guwernantka tłumaczyła jej obiegi krwi, różnice pomiędzy tętnicami a żyłami.
A więc, rozpryśnie się, niczym fontanna. Krwawa fontanna. Mimo odrętwienia, w jakim trwała, zadrżała. Jak szybko wytoczyłaby się z niej ciecz życia? Jak szybko by… straciła przytomność?
„Dostatecznie szybko, że to nie ma znaczenia. - Stwierdziła kwaśno. - Bardzo prawdopodobne, że umrę tak czy siak. Jestem dla niego ciężarem. Zawadą. Balastem. Teraz może i nic mi nie zrobi, w najlepszym wypadku. Kiedy jednak zrobi się gorąco – a on przecie nie ucieknie stąd królewską karetą pod protekcją i sekretem – zostawi mnie, by ratować skórę. Co ja sobie wyobrażam? Wszak nie weźmie mnie pod pachę, niczym kocię, i nie wyskoczy oknem. Zostawi. I dobrze. Ale zostawi żywą czy może…?”
Gdy nieznajomy stanął do niej tyłem i począł gładzić rękoma ściany, po czym powoli odłamywać boazeryjne deski, w Marii Elenie wezbrała wściekłość. „Znalazł się taki kanalia; morduje, grabi, niszczy. Przejścia szukam, tajemnego, a co!” Podniesiona na duchu adrenaliną, ruszyła do niego szparkim krokiem, w chodzie zaopatrzywszy się w ostro zakończony fragment rozbitego kryształu. Zacisnęła wargi, bowiem pomniejsze szczątki i odłamki walające się po podłodze chrzęściły wesoło pod jej pantoflami, atak najwyraźniej nie będzie znienacka.
Ale już za późno na frasunek.
Zawahała się chwilę. To, że on jest niegodziwcem, ma i z niej czynić kogoś mu podobnego? Przecie ocalił jej żywot. „A przynajmniej nie zakończył go, jeno okazał… litość. Litość?!” Poczuła gotujący się w niej ferwor. „Ja mu dam litość!” 
Może i on się zawahał. Dlaczego? – Ni jej to wiedzieć.
Trudno. Ona nie zawaha się po raz drugi.
Ścisnęła w dłoni odłamek szkła, po czym w dwóch susach znalazła się przy nieznajomym. Celowała w kark i pod potylicę, zamachując się potężnie.
Unik, obrót i ani się obejrzała, jak coś podcięło jej nogi. Nim z głuchym gruchotem upadła na zadek, mężczyzna ujął ją za ramiona i przygwoździł do ściany. Ich twarze były bardzo blisko. Nie było to jednak spotkanie o intymnym, subtelnym charakterze. Wręcz przeciwnie. Bezczelne ogniki rozszalały się dziko.
- Słuchaj, laleczko – pogroził rozeźlony, stukając lekko płazem sztyletu o jej obojczyk. – Przed momentem byłaś gotowa buty mi moczyć od biadolenia, skąd ergo teraz ten kuraż? Nie zabiłem cię? Owszem. Jesteś cała i zdrowa? Owszem. Ale ja łatwo zmieniam zdania. Bądź grzeczna, to może ci się upiecze.
Spojrzała na niego rozeźlona. Kompletnie nie wiedziała, jak mu się odciąć. W dodatku lękała się możliwości, że morderca jest nieco drażliwy – przy pierwszej ujmie rozpłata jej gardło. Jeśli tylko na gardle się skończy.
Zerknęła na buty z polerowanej skóry. Tylko tyle była w stanie zobaczyć zza zasłaniającego jej widoczność torsu mężczyzny. I wtedy poczuła ponownie gorzki żal i gniew. Jej ojca zamordowano. Nawet nie znała powodu. Czy może w ogóle go nie było? A teraz jest… poniewierana i… gwałcona przez tego samego mordercę. Tak, poniewierana i gwałcona. On gwałci jej przestrzeń osobistą, łapie ją ciągle za ramiona… poniewiera ciałem. I psychiką. Kto pozwala sobie na coś takiego względem urodzonej arystokratki? "Przecież… ja nie jestem głupią szczeniarą z wioski! Ja mam swoją dumę!”
Już otwierała usta, żeby mu się odszczeknąć, kiedy nagle zesztywniała, a w brzuchu poczuła motyle. Nie dostrzegła żadnej reakcji mężczyzny,  dlatego zmartwiała zaraz, odgłos ów biorąc za zwykły przesłuch. Jednak momentalnie, po raz drugi, wyłapała skrzyp schodów. Tuż za drzwiami.
Ktoś zmierzał do sypialni barona Marka Gusioha.
Tym razem nie było mowy o pomyłce. Jej serce, niczym bęben, uderzało w jednym uroczystym rytmie. Zaraz, jeszcze chwilka. To zapewne Ariennou. Albo któraś z pozostałych sióstr. Jeszcze moment…
Poczuła szarpnięcie i gwałtownie ciągnąc za koronki i falbany sukni, nieznajomy powiódł ją za wielką komodę. Groźnym gestem nakazał milczenie, po czym zbliżył sztylet, dobrze jej już znany, jeszcze bliżej. Posłała mu nieustraszone spojrzenie, w rzeczywistości starała się opanować drżenie nóg. Ktokolwiek niezamierzenie by nie przybył  jej na ratunek, czy morderca uzna go za zagrożenie i zabije? Ciało starego barona wciąż spoczywało na środku komnaty, skoro więc Maria Elena  dostrzegła je bez problemu, przybysz nie będzie miał również z tym kłopotu.
Nie, nie pozostaną w ukryciu.
Drgnęła nagle przejęta tym, iż chciała, chciała być niezauważona. „Ale dlaczego?” Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie, w końcu to oczywiste, że żadna z jej sióstr nigdy nie posądziłaby jej o zdradę lub mord. A jednak czuła sceptycyzm podobnego spotkania. Wzdrygała się samą myślą, że zabójca potrafiłby pozbawić życia kolejnego członka jej rodziny.
Może… mogę tego iksa w jakiś sposób ostrzec. Ale jest tylko jedna metoda. „I czy powinnam liczyć się ze wzburzeniem mordercy, kiedy ostrzegę przybyłą osobę?” Czuła jednak, iż jest gotowa poświęcić dla sióstr wiele. Matki nie miała od dawna, była najstarsza i musiała dbać o to, co pozostało. Problem lecz w tym, iż zza szafy nie widziała kompletnie nic. Nie potrafiła więc stwierdzić, czy to któraś z sióstr stanie w progu, czy może raczej inny przybysz.
No trudno, trzeba będzie krzyczeć na zapas.
Wyłowiła dźwięk poruszanej klamki. Mężczyzna przyparł do niej jeszcze bliżej, aby i on był niewidoczny zza komody. Między ich ciałami spoczywał sztylet. Rękojeść morderca miał w prawej dłoni, sztych opierał się zaś o lewą pierś Marii Eleny.
- Jeden ruch – szepnął jej do ucha, a ona nie ukrywała już, że taka bliskość sprawiała przyjemność. Ciepły oddech pieścił ucho, nos mężczyzny muskał włosy, wywołując dreszcze na skórze głowy. – Jeden twój ruch, niepożądany odgłos. A ja się nie zawaham, Stokroteczko – poczuła, jak ostrze dziurawi suknię i kłuje ją w pierś.
Podniosła na niego oczy, po raz drugi czuła się wobec niego jak dziecko. Małe, zagubione, nieposłuszne i karcone. A „wychowawca” ciągnął dalej:
- To bardzo nieuprzejme ze strony przybyłego, że przeszkadza nam… podczas schadzki. – Parsknął jej cicho do ucha, wywołując mrowienie – Nie uważasz, dziewko?
Najpierw zarejestrowali dźwięk otwieranych odrzwi, następnie ktoś zachłysnął się powietrzem. I zaczął wrzeszczeć. Bardzo, bardzo cienko.
„Karalie.” Przemknęło Marii Elenie przez myśl.
Karalie była najmłodszą z jej sióstr, miała tylko dziesięć lat. I fakt, że pojawiła się tu teraz był niezwykłym fatalizmem.
Zerknęła na nieznajomego z przestrachem. Czy uczyni coś złego dziecku? Czy ośmieli się w ogóle je skrzywdzić? Kiedy patrzyła w głębię ogników nie potrafiła stwierdzić, czy znajdzie się w nich miłosierdzie. To, co dostrzegła natomiast na pewno, było zdumienie. Nim atoli którekolwiek z nich zareagowało, gdzieś z oddali napłynął kolejny głos:
- Karalie?! Karalie! Co się tam dzieje?
Maria Elena zamknęła oczy przerażona. Ariennou była o rok od niej młodsza, czasem się jednak zdawało, że o wiele dojrzalsza. Tylko jej tu brakowało.
Słyszała, jak siostra wbiega po schodach na piętro, jak wpada do komnaty i… Nastąpiło długie milczenie przerywane łkaniem Karalie.
- Karalie – zabrzmiał w końcu spokojny, rzeczowy ton. – Czy… czy widziałaś cokolwiek, kogokolwiek w tej komnacie?
Dziewczynka chlipała i pociągała noskiem, kilka razy wymamrotała „nie wiem”, aby z powrotem powrócić do kwilenia. Maria Elena zacisnęła usta wymierzając w mordercę karcące spojrzenie. To była jego wina. Ogniki odparły jej wzrok z mocą, nie było w tej mocy nic ze współczucia. Postanowił jednak najwyraźniej ujawnić się – odjął sztych sztyletu z jej piersi i schował go do pochwy. Nie bawił się z zachowaniem pozorów, a zrobił to tak z głupia frant, specjalnie wynurzając się zza komody, że Ariennou syknęła zdezorientowana i musiała w coś uderzyć, zabrzmiał bowiem głuchy huk. Kiedy Maria Elena podążyła za mężczyzną, jej siostra masowała sobie tył głowy.
- Ty… - zabrzmiał wstrząśnięty sopran dziewczyny, wpatrującej się w mężczyznę jak w widmo. - Ty… Nie zbliżaj się! Karalie, chodź tu szybko! Złoczyńco, ani  waż się… - i wtedy oczy ciemnowłosej Ariennou powędrowały za ramię zabójcy. Maria Elena spuściła wzrok, jednak podeszła bliżej. Nie zdała sobie nawet sprawy, że stała teraz ramię w ramię z nieznajomym.
Areinnou pobladła nagle twarz, usta rozchyliły się. A cisza, ciężka i przygniatająca zapadła w komnacie. Maria Elena czuła, że było to coś o wiele gorszego, niż rozszalała w umyśle burza, niż piekielna ironia, paląca jej policzki i szyję, to było gorsze, niż strach, który czuła pierwszy raz będąc obezwładniona przez mężczyznę. Mężczyznę, który teraz stał tuż przy niej.
Napięcie rozładował właśnie ów mężczyzna, i to nie w byle jaki sposób. „Doprawdy, z wytworną gracją i subtelną elegancją. Doskonale dopasowanymi do sytuacji” – jak z przekąsem oceniała później Maria Elena, wspominając wydarzenie. Roześmiał się wymuszenie, po czym jednym niedbałym ruchem złapał Marię Elenę w talii i przyciągnął do siebie, tak, że uderzyła o jego biodro.
Zerknęła szybko ku siostrze i spłonęła rumieńcem. Rumieńcem zgrozy i wstydu. Wyszarpnęła się z uścisku, co było zadziwiająco łatwe, bo nieznajomy nawet jej nie przytrzymywał. „A to dlatego - tłumaczyła sobie potem - iż doskonale wiedział, że ten jeden gest, niby nic nie znaczący między nami, da Ariennou dużo - o, jak dużo! – do myślenia.” Chodziło tylko o pozory. Tak potężną grę pozorów.
- Posłuchaj mnie, Ariennou… - zaczęła cicho, wciąż zarumieniona Maria Elena. Siostra jednak zdawała się nie słuchać, po jej błędnym wzroku i bladych ustach, można było poznać, iż szykuje się do wybuchu, który nastąpił chwilę później.
- Co to ma znaczyć?! – zerknęła niepewnie ku mordercy, po czym spoglądając na Marię Elenę, znów przybrała złowrogi wyraz. – Co to za mężczyzna? Dlaczego ojciec leży… cały zakrwawiony? – Po raz pierwszy dzisiaj załamał się jej głos, zaszkliły oczy. Zaszlochała spazmatycznie.
Maria Elena poczuła rozlewające się po jej ciele ciepło, uśmiechnęła się smutno i ruszyła przytulić siostrę.
- Nie zbliżaj się do mnie! – ta zatrzymała ją w pół kroku, twardym już jak stal głosem.
Najstarsza z dziewcząt przystanęła zgromiona. Zupełnie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. To nie tak miało być. Nagle doświadczyła zalewającą ją falę rozpaczy, spóźnionej od momentu, gdy ujrzała martwe ciało. Wszystkie emocje połączyły się w niej natychmiast, a ta ostatnia kropla przelała kielich. Kielich żalu i bezsilności.
- Ariennou. – szepnęła spokojnie, czując, jak łzy napływają jej do oczu. – Jak możesz sądzić, że mam z tym cokolwiek wspólnego…? – urwała nagle, bowiem siostra podniosła na nią wielkie oczy. Wielkie i złe, takich oczu jeszcze nie znała.
- Jak? JAK MOGĘ? – zawołała histerycznie. – Cała komnata jest we wstrząsającym stanie, na jej środku leży… leży trup! A ty zabawiasz się z pierwszym lepszym obdartusem, ukryta tuż za szafą!
Ostatnie słowa uderzyły w Marię Elenę niczym tuzin krisów. Płonął w niej ogień; żalu, smutku oraz nienawiści do mordercy. Teraz sama chciałaby mordować.
Rozwścieczona, zupełnie zapomniała o swoich boleściach. Przeszła dystans dzielący ją i Adriennou, i wymierzyła jej krótki, ostry policzek.
- Nie wiesz nic o sytuacji, więc nie waż się mnie oceniać! Ani obrażać!
Ofiara napaści była oburzona. Maria Elena kątem oka widziała wycofującą się pod ścianę Karalie, przez co w duchu odetchnęła z ulgą. Dziecko nie powinno mieć styczności z czymś podobnym. Adriennou jakby nagle o tym zapomniała, zadarła bowiem hardo głowę i syknęła głośno:
- Fakty same sobie świadczą. Nie uwierzę, że mu nie dałaś – zaczerwieniła się, jakby same podobne myśli czyniły z niej gorszą osobę. – Ale spójrz na niego! Jak on wygląda, jak jest ubrany. Toż to szlachcic nie jest na pewno! Wcześniej nigdy bym cię nie wzięła za takiego wycierucha. Zhańbiłaś się, Mario Eleno. Nad ciałem ojc…
Adriennou nie dokończyła. Poleciała w tył, popchnięta przez Marię Elenę. Z cichym wrzaskiem wyrżnęła głową o jedną z wyłamanych boazeryjnych desek. O drewno, niczym pal sterczący i wykarbowany, wyrastający ze ściany, na wzór bezlistnego, umierającego drzewa.
Młodsza Gusioh krzyknęła tylko krótko i urwanie, następnie zamilkła, a jej głowa opadła na pierś.
Karalie pisnęła i rozpłakała się, wciśnięta w kąt.
Maria Elena wpatrywała się w przestrzeń. Szok ostudził w niej złość, zmiany nastroju spowodowały, że nie miała już siły na przeciwstawienie się wszystkiemu wokół. Poświęciła dziś zbyt wiele energii na nienawiść, na strach. Tak wiele śmierci. Tak wiele krwi… Nie potrafiła otrząsnąć się z amoku, obrazy poczęły wirować, była zdezorientowana, chwiała się. Nie zdołała ustać na nogach, nie zarejestrowała w umyśle momentu, gdy upadła, ale chwilę potem siedziała już na ziemi. Poczuła ból w dłoni. Usypiająca, zerknęła jeszcze w jej kierunku. Palce były ciemnoczerwone… albo tylko jej się tak wydawało? Z garści wypadł zabrudzony czymś czerwonym odłamek kryształu. Nie umiała skojarzyć, co to, ale wiedziała, że jest to coś ważnego. Powieki ciążyły jej niemiłosiernie. Uznała za bezsensowne sprzeciwiać się własnemu ciału, ale nie zdążyła nawet zamknąć oczu, bowiem nastała  wszechogarniająca, obojętna ciemność.
Tamtaratam! Mamy nowy odcinek. Kurczę, wyobrażałam sobie go zupełnie inaczej - miał objąć o wiele więcej informacji i fabuły, jednak zorientowałam się, że byłby wtedy niemiłosiernie długi, a nie chcę Was przytłaczać tak wielką kupą tekstu. ;) Mam nadzieję, że uda mi się zakończyć "wstęp" do Piekielnej Utopii w przyszłym rozdziale, ponieważ bardzo nie lubię takich rozciągłości na wiele odcinków.
Jakbyście wyłapali jakieś literówki, błędy, niespójności - walcie śmiało, bardzo mnie zawsze cieszy, że jest ktoś, kto mnie poprawia. ;)
Dziękuję Wam również za komentarze pod ostatnią notką. Zdziwiłam się nieco, że tak wiele osób polubiło Marię Elenę. Osobiście sama ją rozumiem i... szanuję (hm),  ale to pewnie dlatego, że patrzę na jej charakter z perspektywy tego, co się dopiero wydarzy. ;) A tak, wydaje mi się bardzo irytującą osobą, nie wspominając już o Żegocie. xD
Jak Wam się podoba nowy szablon? Było z nim trochę problemu, dlatego jestem z siebie dumna, że już niemal wszystko jest na swoim miejscu.
A kolejny rozdział? Właściwie miałam zamiar zrobić miniaturkę miłosną na 14 lutego. Ale prawdopodobnie nie wyjdzie mi to, ponieważ w najbliższych dwóch tygodniach mam sporo sprawdzianów. Ale kto wie? A co Wy myślicie o jednopartówce na Walentynki? O kim najbardziej chcielibyście przeczytać w Dzień Zakochanych?
Pozdrawiam serdecznie!